czwartek, 24 marca 2011

22. Człowiek z żelazem

GUNFIGHTER BALLADS AND TRAIL SONGS
Marty Robbins
Columbia
1959
****

Nie wiem, czy można lubić westerny, ale nie doceniać country, pomyślałem szykując się do przesłuchania i opisania płyty Marty'ego Robbinsa. Do westernów mam słabość, ale słuchanie country zazwyczaj przyprawiało mnie o dreszcze – kojarzyło mi się z mrągowskim piknikiem i okropieństwami, które przed laty w telewizji promował Korneliusz Pacuda (swoją drogą, aż dziwię się, jak bardzo zapadło mi to w pamięć, musi być jakiś rodzaj country-traumy). Genialny Johnny Cash na wszelki wypadek nigdy nie kojarzył mi się z tym gatunkiem muzyki.
„Gunfighter Ballads and Trail Songs” to zaś country w stu procentach. I, zaskakująco – przynajmniej z mojego punktu widzenia – dobra płyta. Zgoda, nie jest to muzyka, której słuchałbym chętnie o każdej porze. Ale nie wyłączyłem płyty Marty'ego Robbinsa po trzech numerach, co więcej, posłuchałem jej w całości ze cztery razy. To spore osiągnięcie. Nie wszystkie numery są znośne – kilka przyjąłem z mieszanymi uczuciami, zwłaszcza, że energii na całej płycie jest jak na lekarstwo. Wszystko takie ugładzone, śpiewne, grzeczne – przy takiej muzyce kowboje zamiast pić podłą whisky w blasku ogniska raczyliby się lemoniadą przy grillu. Na szczęście w tekstach już jest znacznie lepiej. OK, to nie Cormac McCarthy (albo, jak chce wydawnictwo Świat Książki, McCormack – zainteresowanych odsyłam do innego bloga), ale sporo tu mrocznej legendy Dzikiego Zachodu, ponurego mitu wyjętych spod prawa i skazanych na potępienie. Prosta to poezja, ale sugestywna: „I took my pistol from my hip and with a trembling hand/I took the life of pretty Flo and that good for nothin' man” („They're Hanging Me Tonight”) albo „Many men had tried to take him and that many men are dead” („Big Iron”) – zwłaszcza w połączeniu ze spokojnym głosem Robbinsa robi to chwilami piorunujące wrażenie.
Swoją drogą kawałek „Big Iron” – jeden z najlepszych, jakie Marty Robbins kiedykolwiek napisał, a ostatnio wykorzystany w grze „Fallout: New Vegas” – był też powodem, dla którego moje myśli od „Gunfighter Ballads...” uciekły wreszcie na dobre. Kapitalną wersję tego utworu nagrał m.in. Mike Ness, lider i wokalista Social Distortion, jeszcze lepszą (nie mogło być inaczej) – zarejestrował podczas sesji „American” Johnny Cash. Ostatecznie piosenka trafiła na pięciopłytowy album „Unearthed”. I gdy postanowiłem sobie ją przypomnieć, to momentalnie przestawiłem się na Casha, bo na tym samym krążku jest jeszcze „Redemption Song” nagrane z Joe Strummerem, „Father and Son” Cata Stevensa zaśpiewane z Fioną Apple... Zresztą to już zupełnie inna historia.  

12 komentarzy:

  1. Ja bym mu obniżył ocenę za okładkę. Potwornie NRDowska.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bo country jest świetne - a okładka to stylizacja przecie :)
    ROMAN

    OdpowiedzUsuń
  3. No, stylizacja. Ale tak potwornie tandetna, że aż ziemniaki w piwnicy gniją. Mam potworne podejrzenie, że on się jednak do tego zdjęcia bardzo na poważnie brał. Jak się porówna z image takiego właśnie Casha, to się przykro człowiekowi robi. Jak się ktoś upiera przy kojarzeniu muzyki country z leworwerowcem, czy innym kombojem, to ja się krzywię. Ja lubię artystów, których stać na dystans do własnej twórczości.

    OdpowiedzUsuń
  4. No, fakt, wystylizowane to strasznie, ale pamiętaj, że to czasy, kiedy w westernach komboje owi nosili kolorowe fatałaszki i generalnie byli czyści i dość uprzejmi, a filmy takie jak "W samo południe" czy "15.10 do Yumy" były raczej wyjątkami. Teraz to wszyscy kowboje w filmach wyglądają jak Clint Eastwood w "Bez przebaczenia", ale czasy się zmieniły... Swoją drogą, jeśli chodzi o brzydkie okładki, to lata 60. dostarczą ich naprawdę całe mnóstwo. Jak zrobiłem szybki przegląd tego, o czym wkrótce będę pisał, to pomyślałem, że muszę wprowadzić do tagów kategorię "brzydka okładka".
    I chyba to zrobię...

    OdpowiedzUsuń
  5. To, że wszyscy komboje nosili apaszki w grochy nie czyni ich mniej tandetnymi. Natomiast zabawne jest to, że Twoja okładkowa konkluzja wraca bumerangiem do mojego pierwszego komentarza :P

    OdpowiedzUsuń
  6. Ależ oczywiście, że byli tandetni, tego nie da się ukryć. Ale oceny za okładkę nie obniżam. Choć przyznaję, że niektóre się o to proszą...

    OdpowiedzUsuń
  7. No toć mówię, że ja bym obniżył... Tobie nie każę :P

    OdpowiedzUsuń
  8. Za marne plakaty filmowe będziesz na swoim blogu obniżał?

    OdpowiedzUsuń
  9. To byłoby niesprawiedliwe. Film można obejrzeć w kinie, telewizji, czy na DVD nie znając plakatu. Okładka stanowi integralną część płyty.

    OdpowiedzUsuń
  10. W 1959? No nie wiem, chyba raczej na winylu...

    OdpowiedzUsuń