piątek, 28 stycznia 2011

14. Wszystkie Ryśki to porządne chłopy

HERE'S LITTLE RICHARD
Little Richard
Specialty
1957
*****

Najpierw – w oczywisty sposób – pojawił się tytuł tego posta. Potem pojawiła się myśl, że jednak bardziej ogranej kliszy nie mogłem znaleźć. Tym bardziej, że nieśmiertelne słowa ministra z „Misia” to nie do końca prawda: znam dwóch Ryszardów i jeden jest rzeczywiście porządny, ale drugiemu to solidny gong się należy.
Mały Rysiek wszakże to chłop porządny. Ikona rocka. Żywy pomnik tegoż. „Here's Little Richard” niby był jego pełnowymiarowym debiutem, ale muzyk już wcześniej podbijał sceny i rozgrzewał dziewczęta swoją żywiołową mieszanką rock'n'rolla i bluesa. Choć, jak wiadomo, dziewczęta owe u Richarda szans większych nie miały.
Pastwiłem się parę miesięcy temu nad Elvisem Presleyem, i im więcej słucham wczesnych rock'n'rollowych klasyków, tym bardziej nadziwić się nie mogę, że to właśnie on został uznany za króla. A wystarczy posłuchać „Tutti Frutti” – wersja Little Richarda (który zresztą tę piosenkę napisał do spółki z Dorothy LaBostrie) kipi energią, jest autentyczna i szczera, zaś wykonanie Presleya sprawia wrażenie marnego naśladownictwa. Prawdopodobnie tysiące stron zapisano, roztrząsając ten temat – nie wiem, nie sprawdzałem, nie zgłębiałem. Mam jednak wrażenie, że w latach 50. Ameryka nie mogła do siebie dopuścić myśli, że największym idolem nastolatek mógłby być czarny piosenkarz. Owszem, i Little Richard, i Fats Domino, i Ray Charles, i wielu innych czarnoskórych muzyków doczekało się olbrzymiej sławy i uznania. No, ale król mógł być tylko jeden. Więc lepiej, żeby – tak na wszelki wypadek – był biały. Żeby to był dobry chłopak, co to i wojsko odsłużył, i tańczyć umie, i uczesany jest – może nieco ekstrawagancko, ale do przyjęcia.
Dobra, wystarczy już Elvisowi, jeszcze mnie czeka parę z nim spotkań. Zdecydowanie jednak w starciu z Little Richardem przegrywa. „Here's Little Richard” to wulkan dobrych emocji, półgodzinna rock'n'rollowa petarda. Nic dziwnego, że album pojawia się w niemal wszystkich zestawieniach najlepszych płyt w historii rocka. I nie szkodzi, że nieco dziś czuć go starością – Little Richard zainspirował tak olbrzymią liczbę genialnych muzyków (od Boba Dylana po AC/DC), że jego energia żyje do dziś.
A przy tym wszystkim Richard Wayne Penniman jest niezwykle barwną postacią i długą drogę przeszedł od wczesnej bluesowej kariery do pozycji legendy muzyki. W międzyczasie stał się nawróconym chrześcijaninem, zrezygnował z rocka (jako narzędzia Zła), wrócił do rocka (jako narzędzia Dobra). Dziś ma 78 lat i nadal daje radę. Niedawno jeszcze koncertował, w zeszłym roku nagrał nową piosenkę – cover legendy gospel Dottie Rambo „He Ain't Never Done Me Nothing But Good”.
Oryginał, ekscentryk, może nawet dziwak. Ale wydaje się niezniszczalny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz