piątek, 11 lutego 2011

16. Kołysanki od Billie

LADY IN SATIN
Billie Holiday
Columbia
1958
****

Liczba miejsc, w których usnąłem, słuchając „Lady in Satin”: 3. Ile razy usnąłem, słuchając „Lady in Satin”: 5. Wniosek: płyta do słuchania wyłącznie w okolicznościach niesprzyjających uśnięciu. Podróż autobusem do i z pracy do nich nie należy.
Cóż, przyznaję się – nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni, zapewne – do ignorancji i braku gustu. Jednak doceniając niezwykły głos Billie Holiday muszę jednak z niejakim wstydem powiedzieć, że „Lady in Satin” to kolejny krążek, który śmiertelnie mnie znudził.
OK, Holliday miała już najlepsze lata za sobą („Lady in Satin” to przedostatnia płyta, jaką nagrała), ale chwilami to naprawdę piękny album. Wystarczy posłuchać „I'm a Fool to Want You” w jej wykonaniu. Ale też porównania z innymi nagraniami mistrzów wokalnego jazzu nie wytrzymuje – specjalnie przypomniałem sobie piękną wersję „I Get Along Without You Very Well” zaśpiewaną przez Franka Sinatrę na „In the Wee Small Hours”, żeby porównać ją z wykonaniem Billie Holiday. Sinatra wygrywa bez cienia wątpliwości. Może dlatego, że Billie nie miała do dyspozycji tak genialnego aranżera, jakim był Nelson Riddle?
Największy problem tej płyty to niestety jej monotonia. Niemal wszystkie utwory brzmią bliźniaczo podobnie – i nie jest to jedynie kłopot z moim stępionym przez lata obcowania z heavy metalem słuchem.
Solidne to wszystko, pięknie zaśpiewane, eleganckie, godne szacunku. Ale jeszcze gdyby miało w sobie tyle pasji, co sam głos Billie Holiday, byłoby znacznie, znacznie ciekawsze.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz