niedziela, 27 lutego 2011

18. Sinatra w spódnicy

AT MISTER KELLY'S
Sarah Vaughan
EmArcy
1958
*****

Sarah Vaughan stała się bliska mojemu sercu, bo dzielę z nią dzień urodzin (rok już na szczęście nie, bo przyszła na świat w 1924). Ale to by nie pomogło, gdyby nie śpiewała tak ładnie, jak śpiewa.
Och, jak fantastycznie ona śpiewa! Dla popowego, przebojowego jazzu zrobiła zresztą nie mniej niż Frank Sinatra. I nie jestem do końca przekonany, czy to Sarah Vaughan jest dla mnie Sinatrą w spódnicy, czy raczej Sinatra powinien być Vaughan w spodniach.
W swojej książce „Od raga do rocka. Wszystko o jazzie” (wolę oryginalny tytuł – germańsko prosty i dosadny - „Das Jazzbuch”) Joachim Ernst Berendt nazywa Vaughn najważniejszą śpiewaczką jazzową zaraz po Elli Fitzgerald. Żaden tam ze mnie ekspert, żeby się z Berendtem kłócić, więc przyznam mu rację, choć akurat głos Vaughan zdecydowanie bardziej mi się podoba.
A może to nawet nie kwestia głosu, tylko tego, jak znakomicie brzmi „At Mister Kelly's”. Nagrany w 1957 roku w chicagowskim klubie koncert jest bowiem zaskakująco współczesny. Oczywiście, to zbiór jazzowych standardów, doskonale zaaranżowanych i zagranych, ale Vaughan sprawia, że wcale nie czuć, iż to występ zarejestrowany prawie 55 lat temu. Jest wyluzowana i spokojna (co może dziwić, gdyż podobno przez całe życie zmagała się z potworną tremą), zabawna i skromna, gdy rozmawia z publicznością albo zmieniając tekst do „How High the Moon” komplementuje Ellę Fitzgerald, skupiona, gdy śpiewa. Perfekcyjna. W drugiej połowie lat 50. była już wielką gwiazdą jazzowej sceny (choć sama zawsze twierdziła, że nie jest piosenkarką jazzową, a jedynie śpiewa popularne songi), tego gwiazdorstwa na scenie nie czuć. Wystarczy posłuchać pięknej wersji „Just One of Those Things” Cole'a Portera czy uroczo leniwego „Just a Gigolo” (jakże innego od wykonania Louisa Primy), by się w tej muzyce zakochać. Kameralny koncert w Mister Kelly's ma taki charakter, że mógłby właściwie zostać zarejestrowany i dziś, gdyby na scenę klubu wyszła jakaś piekielnie utalentowana młoda dziewczyna i postanowiła zaśpiewać jazzowe klasyki.
O, taka Norah Jones na przykład – w końcu otwierający koncert Sarah Vaughan „September in the Rain” znalazł się także w jej repertuarze.
A sama Sarah Vaughan to fantastyczny pretekst, by pobawić się w popkulturowe układanki. Znalazłoby się w nich miejsce i dla The Beatles (wspomniany „How High the Moon” był ponoć pierwszym kawałkiem zagranym przez Fab Four w legendarnym The Cavern Club, tak przynajmniej twierdzi Paul McCartney), i dla gigantów jazzy Dizzy'ego Gillespiego i Charliego Parkera (to współpraca z nimi dała karierze Vaughan gigantyczny rozpęd), i nawet dla Jana Pawła II (Sarah śpiewała włoskie przekłady poezji Wojtyły). W jej biografii było miejsce i na wielką sławę, i osobiste dramaty, i największe muzyczne zaszczyty. Doprawdy, ta kobieta była jedną z największych ikon popularnego jazzu.

PS. Większość źródeł, w tym Allmusic.com, podaje datę wydania „At Mister Kelly's” jako 1957 rok – ten, w którym koncert został zarejestrowany. Książka, która jest podstawą bloga, twierdzi jednak, że płyta ukazała się rok później, więc tej chronologii – być może błędnie – będę się trzymał. Dla jakości płyty nie ma to jednak żadnego znaczenia.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz