wtorek, 21 grudnia 2010

5. Legenda Nowego Orleanu

THIS IS FATS
Fats Domino
Imperial
1956
****

Mój odtwarzacz mp3 żyje własnym życiem i zamiast ustawiać foldery w jakimkolwiek porządku (choćby alfabetycznym), wrzuca je według własnego uznania. To o tyle istotne, że wskutek jego niezrozumiałej fantazji płyta Fatsa Domino sąsiaduje w nim obecnie z debiutanckim albumem francuskiej grupy Dagoba. Gdy po raz kolejny słuchałem „This Is Fats” i wybrzmiały ostatnie dźwięki piosenki „Trust In Me”, ruszyła groovemetalowa nawałnica Dagoby. Pomyślałem wtedy, jak zareagowałaby na muzykę Francuzów publiczność słuchająca pod koniec lat 50. nowych nagrań Fatsa. Prawdopodobnie paniką.
Muzyka żyje, ale to jednocześnie zjawisko, w którym da się przeprowadzić – upraszczając i trywializując, oczywiście – linie łączące skrajnie różnych wykonawców. Bez Fatsa nie byłoby Beatlesów. Bez Beatlesów nie byłoby Ozzy'ego Osbourne'a. Bez Oza nie byłoby Dagoby. Wiadomo, po drodze pojawiały się niezliczone pomysły, koncepcje, eksperymenty. Ale te setki tysięcy kompozycji i tak wyrastają ze wspólnego rock'n'rollowo-bluesowego pnia.
W porównaniu z taką właśnie Dagobą – ani to przecież zespół z najwyższej półki, ani wspomniany album nie jest jego najlepszym dziełem – Fats Domino brzmi dziś jak muzyka z innej planety. Pogodne, ciepłe rockowe piosenki, w których gdzieś tam przebijają już echa R&B – w tym lepszym znaczeniu, niż zawodzenia panienek wyszukiwanych przez wytwórnie płytowe na castingach. Fats był jednym z rewolucjonistów rocka, jednym z ojców założycieli gatunku, kapitalnym kompozytorem i świetnym wokalistą, a jednak jego płyta brzmi po latach jak kołysanki.
Ale za to bardzo fajne kołysanki.
Otwierający ją kawałek „Blueberry Hill” to zaś jeden z największych standardów rocka. Nagrywali go m.in. Glenn Miller, Led Zeppelin, Elvis Presley, Jerry Lee Lewis i The Beach Boys. Słuchał go grany przez Bruce'a Willisa bohater filmu „Dwanaście małp”. A ostatnio zyskał jakąś pięćdziesiątą młodość – to właśnie ten kawałek zaśpiewał na charytatywnej imprezie Władimir Putin, zyskując poklask Sharon Stone, Gerarda Depardieu i dziesiątek innych gwiazd, które Putina nie wiadomo za co kochają.
A wracając do Fatsa – bo to w końcu on był jedną z tych osób, które uczyniły z „Blueberry Hill” wielki międzynarodowy hit – to stał się wreszcie żywą legendą i ikoną Nowego Orleanu. Po latach błyskotliwej i pięknej kariery postanowił osiąść w rodzinnym mieście na stałe i nie ruszył się nawet wtedy, gdy został zaproszony do występów w Białym Domu. Po tym, jak miasto zostało zniszczone przez huragan Katrina (on sam przez kilka dni był uznany za zaginionego, a plotki o jego śmierci rozprzestrzeniały się z zawrotną prędkością), zaangażował się czynnie w zbiórkę pieniędzy na odbudowę. I cały czas blisko 83-letni Fats ma się całkiem nieźle.
W końcu do rock'n'rolla trzeba mieć zdrowie.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz