Louis Prima
Capitol
Capitol
1956
*****
Dopiero przed chwilą zauważyłem, że dokładnie dziś mija setna rocznica urodzin Louisa Primy. Miałem z tym tekstem poczekać jeszcze parę dni, ale w tej sytuacji nie mogę tego zrobić. Do dzieła.
Zanim posłuchacie jakiejkolwiek płyty Louisa Primy – nawet niekoniecznie „The Wildest!” – zróbcie sobie powtórkę z disnejowskiej „Księgi dżungli”. Koniecznie w oryginalnej wersji językowej. Znaczący epizod Króla Louie, cwanego orangutana, władcy małp, który chciał być człowiekiem, zagrał (choć w zasadzie można powiedzieć, że przede wszystkim zaśpiewał) właśnie Louis Prima. A jego nieokiełznany jive to jeden z najlepszych fragmentów filmu.
I tak oto wychodzi, że opisuję dopiero czwartą płytę, ale w zestawie mam już trzeciego króla. I nie chodzi tylko o Króla Louie – Prima był także, całkowicie zresztą załużenie, obdarzany przydomkiem The King of the Swing.
„The Wildest!” to esencja stylu Primy – w czasie nagrywania płyty facet miał już blisko trzydzieści lat doświadczenia scenicznego (a nie dobił nawet do pięćdziesiątki, pierwszy zespół założył jeszcze jako nastolatek w Nowym Orleanie), więc wiedział, co robi. Jazz miesza się tu z nowoorleańskim bluesem (tyle że podanym w wersji humorystycznej), wczesnym rock'n'rollem, swingiem – czego dusza zapragnie. A na dodatek to płyta nagrana na setkę, w kasynie w Los Angeles. Wydawca chciał zachować na krążku choć część energii, jaką zespół Primy emanował na koncertach. I to udało się w stu procentach.
Lubię na tej płycie jednak nie tylko faktycznie energetyczne brzmienie i radość bijącą z każdego utworu. Ujęła mnie przede wszystkim drobnymi smaczkami, jak kilkusekundowy cytat z Edvarda Griega w kapitalnej wersji standardu „Body and Soul”. Albo fantastyczny duet Primy z jego ówczesną żoną Keely Smith, zakończony wymianą zdań, która mogłaby znaleźć się w jednym z kryminałów Chandlera: (Louis) And just for you I'd hit you in your eye/(Keely) And just for you I'd like to see you try. A na dokładkę kapitalny kawałek „Jump Jive an'Wail”, po trzydziestu latach od premiery „The Wildest!” fantastycznie odświeżony przez Briana Setzera na płycie „The Dirty Boogie”.
Sam Prima jest postacią, która aż prosi się o jakąś fajną fabułę. Facet miał naprawdę barwne życie – pięć żon, wieloletnia kariera sceniczna, popularność zdobyta w kasynach zachodniego wybrzeża, kilka występów w filmach – doprawdy, włoski temperament sprawił, że Primy było wszędzie pełno.
Gia Maione, jego ostatnia żona uznała, że jedynym aktorem, który mógłby go zagrać, jest John Travolta. Jak na razie agenci Travolty chyba specjalnie do serca sobie tego wyznania nie wzięli.
Will Fulford-Jones w notce o „The Wildest!” w „1001 albumach...” napisał proste, a cudowne zdanie o Primie. Nie umiem wymyślić lepszego komentarza, więc je mu tutaj ukradnę.
Naprawdę, ten człowiek był królem hulaków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz