*****
Na początek mała dygresja: po czym można poznać, że listę 1001 płyt układali dziennikarze ze Stanów? Otóż spośród całego bogactwa francuskojęzycznych chansons wybrali zaledwie dwie płyty. Jedną Jacques'a Brela i jedną Serge'a Gainsbourga. Nie znaleźli tu uznania tacy artyści jak Edith Piaf (jedną ze swoich najsłynniejszych piosenek „Non, je ne regrette rien” nagrała w 1960 roku), Charles Aznavour czy Georges Brassens. Ja sam do ich twórczości miałem dotychczas stosunek, powiedziałbym, uprzejmy, ale chłodny: raczej szacunek niż zachwyt. Koncertowa płyta Brela tego nie zmieni. Po prostu – to nie moja bajka, choć rzecz jasna sceniczna forma belgijskiego piosenkarza robi olbrzymie wrażenie.
„Enregistrement Public a l'Olympia 1964” to drugi koncertowy album w dorobku Brela, nagrany zaledwie trzy lata po pierwszym, także zarejestrowanym w paryskiej Olympii. Pierwszy był równie udany, co drugi, ale zdecydowanie brakowało mu jednego ważnego elementu: kapitalnego utworu „Amsterdam”. Hymn poświęcony amsterdamskiemu portowi otwiera koncert z 1964 roku i właściwie na tym ów występ mógłby się dla mnie zakończyć. Żadna z zaśpiewanych potem przez Brela piosenek nie ma już takiej siły rażenia. Swoje wersje „Amsterdamu” nagrywali później m.in. David Bowie i The Dresden Dolls, na polski tekst przetłumaczył Wojciech Młynarski, ale oryginał okazał się niepowtarzalny. „Amsterdam” jest dal mnie jedną z najpiękniejszych piosenek, jakie dali światu francuskojęzyczni szansoniści.
No, ale paryski występ Brela na tym się nie kończy. I trzeba powiedzieć uczciwie – ten koncert ma magiczną atmosferę. Brel był także świetnym aktorem i słychać (szkoda, że nie widać!), jak steruje emocjami publiczności, jak stopniuje napięcie, jak doskonale wyreżyserowany jest ten występ. Nic dziwnego, że słuchacze uwielbiali go na całym świecie. Był jednym z nielicznych artystów frankofońskich, którzy zdobyli popularność w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Ale i po drugiej stronie żelaznej kurtyny cieszył się mirem i szacunkiem – w 1965 roku odbył m.in. pięciotygodniowe tournée po Związku Radzieckim, z czego tydzień spędził grając codziennie koncerty w Moskwie. A gdy w 1966 roku zdecydował się na zakończenie estradowej kariery, każd z koncertów przyciągał tłumy wielbicieli – od Carnegie Hall, przez Royal Albert Hall. po Olympię, gdzie z francuskimi fanami żegnał się przez trzy tygodnie. Ostatni z jego paryskich koncertów przeszedł do historii m.in. dlatego, że publiczność po zakończeniu występu wywoływała go na scenę siedem razy.
A na zakończenie jeszcze parę liczb. Brel, mogłoby się wydawać, był najpopularniejszym muzykiem z Belgii. Prawda? Nie. I nie chodzi wyłącznie o to, że pewnie większość słuchaczy mylnie powiedziałoby, że był Francuzem. I nie dlatego, że – niewielka, miejmy nadzieję – część nad twórczość Brela przedkłada dokonania Technotronic („Pump up the jam/ pump it up/ while your feet are stomping/ and the jam is pumping/ look ahead the crowd is jumpin'”). Nie, nie i jeszcze raz nie. Tu chodzi o popularność mierzoną gotówką. A Brel nie okazał się wcale najlepiej sprzedającym się artystą w historii belgijskiej muzyki. Ten zaszczyt wziął na siebie Salvatore Adamo, którego długo musiałem przywoływać z otchłani pamięci. A jak już przypomniałem sobie jakąś jego piosenkę, to okazało się, że błędnie. Szukałem dalej i teraz podpowiadam: wpiszcie w YouTubie hasło „Tombe la neige” – to najbardziej znany numer Adamo. Z ok. 25 milionami sprzedanych płyt Brel pośród bestsellerowych belgijskich artystów zajmuje miejsce dopiero trzecie. Wyprzedził go jeszcze Frederic Francois. Jeśli to kogokolwiek interesuje, Technotronic na tej liście zajmuje miejsce 9.
„Enregistrement Public a l'Olympia 1964” to drugi koncertowy album w dorobku Brela, nagrany zaledwie trzy lata po pierwszym, także zarejestrowanym w paryskiej Olympii. Pierwszy był równie udany, co drugi, ale zdecydowanie brakowało mu jednego ważnego elementu: kapitalnego utworu „Amsterdam”. Hymn poświęcony amsterdamskiemu portowi otwiera koncert z 1964 roku i właściwie na tym ów występ mógłby się dla mnie zakończyć. Żadna z zaśpiewanych potem przez Brela piosenek nie ma już takiej siły rażenia. Swoje wersje „Amsterdamu” nagrywali później m.in. David Bowie i The Dresden Dolls, na polski tekst przetłumaczył Wojciech Młynarski, ale oryginał okazał się niepowtarzalny. „Amsterdam” jest dal mnie jedną z najpiękniejszych piosenek, jakie dali światu francuskojęzyczni szansoniści.
No, ale paryski występ Brela na tym się nie kończy. I trzeba powiedzieć uczciwie – ten koncert ma magiczną atmosferę. Brel był także świetnym aktorem i słychać (szkoda, że nie widać!), jak steruje emocjami publiczności, jak stopniuje napięcie, jak doskonale wyreżyserowany jest ten występ. Nic dziwnego, że słuchacze uwielbiali go na całym świecie. Był jednym z nielicznych artystów frankofońskich, którzy zdobyli popularność w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Ale i po drugiej stronie żelaznej kurtyny cieszył się mirem i szacunkiem – w 1965 roku odbył m.in. pięciotygodniowe tournée po Związku Radzieckim, z czego tydzień spędził grając codziennie koncerty w Moskwie. A gdy w 1966 roku zdecydował się na zakończenie estradowej kariery, każd z koncertów przyciągał tłumy wielbicieli – od Carnegie Hall, przez Royal Albert Hall. po Olympię, gdzie z francuskimi fanami żegnał się przez trzy tygodnie. Ostatni z jego paryskich koncertów przeszedł do historii m.in. dlatego, że publiczność po zakończeniu występu wywoływała go na scenę siedem razy.
A na zakończenie jeszcze parę liczb. Brel, mogłoby się wydawać, był najpopularniejszym muzykiem z Belgii. Prawda? Nie. I nie chodzi wyłącznie o to, że pewnie większość słuchaczy mylnie powiedziałoby, że był Francuzem. I nie dlatego, że – niewielka, miejmy nadzieję – część nad twórczość Brela przedkłada dokonania Technotronic („Pump up the jam/ pump it up/ while your feet are stomping/ and the jam is pumping/ look ahead the crowd is jumpin'”). Nie, nie i jeszcze raz nie. Tu chodzi o popularność mierzoną gotówką. A Brel nie okazał się wcale najlepiej sprzedającym się artystą w historii belgijskiej muzyki. Ten zaszczyt wziął na siebie Salvatore Adamo, którego długo musiałem przywoływać z otchłani pamięci. A jak już przypomniałem sobie jakąś jego piosenkę, to okazało się, że błędnie. Szukałem dalej i teraz podpowiadam: wpiszcie w YouTubie hasło „Tombe la neige” – to najbardziej znany numer Adamo. Z ok. 25 milionami sprzedanych płyt Brel pośród bestsellerowych belgijskich artystów zajmuje miejsce dopiero trzecie. Wyprzedził go jeszcze Frederic Francois. Jeśli to kogokolwiek interesuje, Technotronic na tej liście zajmuje miejsce 9.
Pewnie Amerykanie nie polubili Brassensa bo nie mieli Zespołu Reprezentacyjnego, żeby im ładnie śpiewał o królu w ich własnym języku.
OdpowiedzUsuń