poniedziałek, 30 lipca 2012

37. Damn you, Phil Spector!

A CHRISTMAS GIFT FOR YOU
Phil Spector
Philles
1963
*

Mógłbym podać tysiąc jeden powodów, dla których przerwa w aktualizacji bloga trwała ponad rok. Tylko po co? Najlepiej będzie zwalić winę na Phila Spectora, bo gdy po raz pierwszy usłyszałem jego świąteczną płytę, zwątpiłem w sens jej opisywania - tak jest okropna. Są tu piękne utwory - jak otwierające album "White Christmas" Irvinga Berlina. Są dość utalentowane panie z grupy The Ronettes. Ale całość... Uff... Nie do przejścia. Ograniczę się więc do stwierdzenia, że ta płyta to dla mnie zamknięty (i na szczęście już niemal całkiem zapomniany) rozdział muzycznej edukacji. Nawet jeśli Brian Wilson miał powiedzieć, że to jeden z jego ulubionych albumów wszech czasów (przypomnę ci to, Brian, jak dojdziemy do Beach Boysów!).
I pewnie nie byłoby tego posta, gdyby nie parę spraw. Po pierwsze, muszę jednak zachować książkową kolejność płyt. Po drugie, nie mam przed sobą kolejnych 700 lat, źeby opisywać jeden album rocznie. Po trzecie - tu nastąpi mała reklama - zainspirował mnie do powrtou do blogowania mój przyjaciel z pracy, którego blog poświęcony rozmaitym popkulturowym gadżetom z czasów PRL-u śledzę z wielką radością. Zapraszam więc do Bufetu PRL, a co do tysiąca i jednej płyty obiecuję poprawę.
Który to już raz...
A Phil Spector - niczym James Bond - powróci.