sobota, 25 czerwca 2011

35. Beatlemania?

WITH THE BEATLES
The Beatles
Parlophone
1963
*****

Długa przerwa w aktualizacji bloga nie wynikała bynajmniej z mojej wcześniej deklarowanej niechęci do liverpoolskiej czwórki. Owszem, dość nieśmiało zabierałem się do przesłuchania „With the Beatles”, cały czas mając z tyłu głowy wizerunek zespołu zbudowany przez niespecjalnie mi odpowiadające hity, obraz rozhisteryzowanych nastolatek, które na widok Lennona i spółki były gotowe nie tylko zdjąć majtki, ale i sprzedać duszę, by z którymkolwiek z muzyków spędzić choć kilka minut.
Mała dygresja: w genialnym komiksie Gartha Ennisa i Steve'a Dillona „Kaznodzieja” Jesse Custer i jego wampirzy kumpel Cassidy toczą kapitalną rozmowę na temat różnic między Flipem i Flapem a Charliem Chaplinem. „Wiesz, to, jakie filmy oglądasz, świadczy o twojej osobowości” - mówi Custer. „Jeśli ktoś lubi Flipa i Flapa, oznacza to, że lubi też dobrą fabułę i wyrazistych bohaterów. Jeśli nie cierpisz, jak treść gubi się w formie, jesteś porządnym gościem. A jeśli gość woli Chaplina...”. I wtedy Cassidy kończy myśl: „...to pewnie gwałci owce”.
Podstawcie w miejsce Flipa i Flapa The Rolling Stones, a w miejsce Chaplina – The Beatles, a zrozumiecie, co myślałem na temat obu tych zespołów.
A teraz muszę wszystko odszczekać. 
No, może nie wszystko, bo okazuje się, że można lubić i Stonesów i Beatlesów. Jednych za prostotę i drapieżną energię, drugich za pomysły, melodie i – choćby miał być to najbardziej wyświechtany slogan – za prawdziwą rewolucję, jakiej dokonali.
Nie będę wyszukiwał i wypisywał ciekawostek na temat „With the Beatles”. Mało który zespół ma tak bogato opisaną biografię i dyskografię. Wszystko na temat Lennona i spółki można znaleźć w książkach, w internecie pewnie jeszcze więcej. Napiszę więc tylko, że nawet jeśli długo zbierałem się do posłuchania tego albumu, to jak już zacząłem, nie upłynęła nawet minuta otwierającego płytę numeru „It Won't Be Long”, gdy wiedziałem już, że to jest to, o co chodziło. Cała muzyka rockowa, która powstawała wcześniej musiała doprowadzić do tego, co dali światu Beatlesi. A wszyscy ci bawiący się w rock'n'roll chłopcy – wliczając Elvisa i jego klony – mogą się schować. Porównanie wytrzymują jedynie Buddy Holly i Little Richard, którzy zresztą Beatlesów bezpośrednio inspirowali.
Prawie połowa tej „With the Beatles” to zgodnie z ówczesną modą rockowe covery – ze szlagierowym „Roll Over Beethoven” na czele. Zagrane zadziornie, beztrosko, z werwą. Ale autorskie kompozycje Lennona i McCartneya biją wszystko na głowę. „It Won't Be Long”, „All I've Got to Do” czy zaśpiewane przez Ringo Starra „I Wanna Be Your Man” - każdy z nich to gotowy rockowy klasyk. Niektóre numery brzmią może nieco archaicznie – trudno nie odnieść takiego wrażenia, skoro od wydania płyty minęło blisko pół wieku, a muzykę popularną zmieniło kilka pokoleń rewolucjonistów z gitarami. Ale całość jest jednak kapitalna.
Zaczynając pisać tego bloga, miałem świadomość, że bez znajomości Beatlesów właściwie nie można na serio brać się za bary z historią rocka (i kilku innych gatunków). Ale teraz to już nie są dla mnie puste słowa. I tak jak niechętnie zabierałem się za słuchanie „With the Beatles”, tak kolejnej płyty Beatlesów nie mogę się doczekać. A w międzyczasie będę nadrabiał zaległości i słuchał też tych albumów, które na liście 1001 się nie znalazły. I nie będzie to czas stracony.

PS. Jeśli to kogokolwiek interesuje: wolę Charliego Chaplina niż Flipa i Flapa, ale nie należy wysuwać z tego pochopnych wniosków.